Jeśli twoje życie przestaje ci się podobać, rzuć wszystko, stań przy sztalugach, chwyć za pióro i napisz powieść lub zacznij uprawiać ogródek. Gazety pełne są tego rodzaju porad i z zapamiętaniem
Jeśli twoje życie przestaje ci się podobać, rzuć wszystko, stań przy sztalugach, chwyć za pióro i napisz powieść lub zacznij uprawiać ogródek. Gazety pełne są tego rodzaju porad i z zapamiętaniem serwują je wypalonym pracoholikom. Niezły pomysł, ale jest jedno małe "ale", mianowicie do tych rad z łatwością mogą zastosować się bogaci. Bohater "Dobrego roku", robiący spektakularną karierę bankier wiedzie żywot podobny do żywota wielu zamożnych singli. Powodów do narzekań ma mało, a satysfakcję z ciężkiej pracy ogromną. Do czasu. Pewnego dnia bowiem otrzymuje wiadomość o śmierci swego wuja, u którego będąc dzieckiem spędzał wakacje. Stary Henry uczynił go jedynym spadkobiercą swojej posiadłości w Prowansji. Max staje się właścicielem wspaniałego domu i winnicy. Natychmiast zjawia się w posiadłości i robi wszystko, żeby jak najkorzystniej ją sprzedać. Ale życie lubi robić niespodzianki, a magiczne miejsce kusi swoim urokiem. Nie tylko miejsce zresztą, kusi również zniewalająco piękna właścicielka restauracji o wdzięcznej nazwie La Renaissance. Przesłanie "Dobrego roku", jak na komedię przystało, jest proste, a całość przewidywalna. Ot, lekka opowiastka o tym jak cudownie powrócić do raju od dawna przechowywanego w pamięci. Uwagę przykuwa raczej wizualna strona obrazu i sposób realizacji. Zdjęcia urokliwej posesji spowite romantyczną mgiełką, bujna roślinność pnąca się po ścianach, stolik w artystycznie zachwaszczonym ogrodzie, a na nim kieliszek, z którego niedawno jeszcze ktoś sączył markowy trunek. Reżyser w retrospekcjach serwuje nam wspomnienia z dzieciństwa, kiedy w inspirującej scenerii charyzmatyczny wuj (Albert Finney) dawał najlepsze rady na życie i zestawia je z morderczą codziennością Maxa, pełną cyfr i wyścigu po sukces. Te dwa światy, w których przyszło poruszać się bohaterowi filmu są tak silnie skontrastowane, że wybór, w którym pozostać jest właściwie oczywisty. Tylko szaleniec by się zastanawiał. Ridley Scott, twórca spektakularnych widowisk jak "Gladiator", "Królestwo niebieskie", "Helikopter w ogniu" tym razem próbuje zaczarować nas kameralną, pełną romantyzmu i humoru opowiastką zrealizowaną na podstawie powieści Petera Mayle'a. Nie ma wątpliwości, że w pełni mu się tu udaje. Urok krajobrazu Prowansji, a przede wszystkim urok Russela Crowe'a robią swoje. Trudno oczy oderwać od ekranu, choć wcale nie fabuła jest tu najbardziej wciągająca.